Nazywam się Daeva Lana Floure. Mam 16 lat
i uczęszczam do Akademii Świętego Przymierza. Mam długie brązowe włosy,
bladoniebieskie oczy, bladą karnację i zaledwie 160 centymetrów wzrostu. Od
niedługiego czasu jestem sierotą. Nie przeszkadza mi to.
Nie kochałam zbytnio swoich rodziców. Nie
byli dla mnie jakimiś ideałami, jeśli chodzi o styl życia. Ciągle kazali robić
mi coś, czego nie lubiłam – teatr; przyjęcia „przyjaciółek”, których
nienawidziłam; nauka gry za fortepianie; wyjazdy do ludzi, gdzie musiałam
obowiązkowo znać wszystkich, potrafić ich rozróżnić i wiedzieć, co mają na
sobie (ile kosztuje, spod czyjej igły wyszło, ile materiału na to poszło i tym
podobne). Wszędzie, gdzie tylko się nie ruszyłam, zawsze czułam się… inna. Nie
chodzi o wygląd, tylko o sposób mówienia, chodzenia czy maniery. W rodzinnym
domu zawsze było pełno ludzi i to mnie przeraża nawet do tej pory na samą myśl
o tym. Ubiór, znajomi, zabawki czy szkoła – wszystko dyktowali mi rodzice. Za ich
życia niewiele mówiłam i to przez nich mam trudności w rozmowach z ludźmi.
Rok temu po śmierci rodziców odziedziczyłam
rezydencję, która była warta kilka milionów dolarów. Przyjaciel mojego ojca
odkupił ją ode mnie za podwyższoną cenę. Potem zamieszkałam u ciotki, która
nauczyła mnie, jak żyć „normalnie”. Czasami chciało mi się śmiać – dziewczyna z
wysokich kręgów miała żyć jak ktoś, kto dla arystokratów jest niczym. Stało się
to, co jest. Nie chodzę w wielkich sukniach szytych na miarę, z mnóstwem ozdób,
falban i zdobień. Zaczęłam nosić koszule, spodnie i spódniczki. Faktycznie – w
pierwszy dzień szkoły byłam w sukience, bo takie miałam przyzwyczajenie.
Po wejściu do swojego pokoju w akademiku
zamurowało mnie. Ściany miały kolor szaro-miętowy, na podłodze leżał puchaty
dywan w kolorze śniegu. Drzwi do sypialni i łazienki był z drewna dębowego.
Przy oknie, drzwiach łazienki i kaloryferze stały brzozowe łóżka z miękkimi
materacami i puchową pościelą w brzoskwiniowych poszewkach. Przy każdym z łóżek
stała szafka z lampką, a w jego „nogach” widniały duże bukowe szafy pomalowane
szarą farbą. Dokładnie pamiętam zapach świeżej pościeli, gdy na niej usiadłam.
Lawenda z nutką mięty…
W oczach zebrały mi się łzy. Mimo złych wspomnień
przypomniał mi się dom. Powstrzymałam się od płaczu, bo wiedziałam, że chłopacy
przyjdą się ze mną „zapoznać”.
Na pierwsze spojrzenie spodobał mi się
chłopak o blond włosach do ramion i zielonych oczach. Jakby to powiedziała moja
ciocia – słodziak! Cóż. Muszę jej przyznać rację. Tak… Co do braci. Nie
wyglądali jakoś szczególnie. Mieli ten sam kolor oczu, znamiona i sposób
poruszania się – typowo męski, ale w swoim rodzaju przyciągający… Zaraz! O czym
ja mówię? Hahah… Nieważne. Chodziło o to, że bracia czasami się różnią i mają
wspólne cechy.
Nie znam zbyt wielu ludzi w tej szkole, ale
mam nadzieję, że uda mi się przełamać pierwsze lody i zrobić pierwszy krok w
stronę nowych znajomości i przyjaźni…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz