Po tymczasowej sypialni Daevy rozlały się
pierwsze promienie porannego słońca, rozświetlając wnętrze kolorem
biało-złotym. Na parapecie zasiadło kilka jaskółek, przyjaźnie poćwierkując.
- Daevo, pora na śnia… - Pielęgniarka,
która właśnie wchodziła do pokoju, z krzykiem upuściła metalową tacę ze
szklanką wody i tabletkami. Szkło rozbiło się na drobne kawałeczki, wlatując w
najróżniejsze zakamarki pomieszczenia.
- Niech się pani uspokoi i nie krzyczy z
rana. Niecałą godzinę temu zasnęła – sapnął cicho Ren, wychodząc spod kołdry
brązowowłosej, która spała w najlepsze. – Nie nauczyli pani, że przy śpiącej
osobie należy zachować spokój? – zirytował się czarnooki, zakładając koszulkę i
buty.
- A pana nie nauczyli, że nie wolno używać
czarów na kobietach?
Ren i pielęgniarka odwrócili się w kierunku
drzwi, w których stał wysoki chłopak o czerwonych oczach i kruczoczarnych
włosach. Skóra chłopaka wręcz oślepiała swoim białym odcieniem. Wszedł powoli
do pokoju i podszedł do łóżka dziewczyny.
- A kim ty niby jesteś? – sarknął Ren.
- Ja? Jeszcze się bezczelnie pytasz? –
Nowoprzybyły zaśmiał się.
- Panie Krevsky, proszę stąd natychmiast
wyjść i nie zbliżać się do pacjentki! – warknęła pielęgniarka.
- Spokojnie, proszę pani. Tak się akurat
składa, że to, co jej zabrałem, starcza mi do dziś dnia. I nie, nie odejdę,
dopóki ON – wskazał na Rena – stąd nie wyjdzie. Popycham się do
odpowiedzialności za tą dziewczynę i nie pozwolę jej więcej skrzywdzić.
Po tych słowach wszyscy zamilkli, nawet
jaskółki na parapecie. Jedyne, co było słyszalne, to spokojny oddech śpiącej
Daevy i tykanie wskazówek zegara przy drzwiach na zaplecze pielęgniarki. Z
chwili na chwilę napięcie było coraz bardziej nie do zniesienia; pielęgniarka
powoli ruszyła po miotłę w celu uprzątnięcia potłuczonego szkła z podłogi. Ren
i Tyler patrzyli na siebie tak zajadle, że najbardziej jadowite węże mogłyby
się schować.
- Mmmh… Moja głowa… - Dało się usłyszeć ciche
skomlenie Daevy, która położyła dłonie na głowie. Pielęgniarka oparła miotłę o
ścianę i poszła po nową szklankę z wodą i tabletki, które co rano dawała
dziewczynie.
Kobieta wróciła do pokoju, postawiła
szklankę i leki na szafce i pomogła podnieść się Daevie do siadu, po czym dała
jej kapsułki i wodę. Brązowowłosa po zażyciu dawki leków spojrzała
półprzytomnie na Rena i odwróconego do niej plecami Tylera.
- Jak się czujesz? – Ren pierwszy zerwał
jadowite spojrzenie i przeniósł je na dziewczynę.
- Wszystko mnie boli, ale da się przeżyć –
mruknęła, masując prawą skroń dłonią.
- Na pewno? Może potrzebujesz czegoś
lepszego niż leki? – Wampir odwrócił się twarzą do niej.
- T-to… T-ty… - W oczach niebieskookiej
zagościł strach i paraliż na widok swojego dawnego oprawcy.
- Tym razem to ON jest ten zły – ponownie
wskazał na Rena – a ja ten dobry. Nie dopuszczę więcej, żeby spotkało cię coś
złego.
- Nie wierzę ci – syknęła, przechylając się
do przodu.
- Lepiej uwierz. – Czerwonooki uśmiechnął
się troskliwie i zniżył się do jej poziomu. Wybacz za tamto…
Daeva kiwnęła głową.
- No, już starczy odwiedzin, panie Krevsky.
A pan, panie Renie, wyjdzie stąd w podskokach. – Pielęgniarka zmiażdżyła obu
chłopaków wzrokiem, a oni ruszyli do wyjścia, uprzednio żegnając się ze
znajomą. – Dasz radę wstać? – zapytała, kiedy drzwi zamknęły się za nimi.
- Chyba tak. – Spuściła nogi z łóżka i
powoli wstała, opierając się o ramię pielęgniarki. Zrobiła kilka wolnych kroków
i lekko kiwnęła, że może iść. Poszła do łazienki i ściągnęła z siebie dużą
koszulkę, kiedy opiekunka wyszła z pomieszczenia, dając jej czas na umycie się.
Weszła powoli pod prysznic, włączyła letnią wodę i, cicho sycząc, schyliła się
po żel, który przyniósł jej Asmoede z jej pokoju. Zaczęła się delikatnie myć,
kiedy poczuła coś zimnego na nodze. Odruchowo dotknęła substancji i spojrzała
na palce. Biała, gęsta, gładka substancja zalegała na jej palcach i powoli
spływała po nogach. Nie chciała wiedzieć, co to takiego – nie za bardzo myślała
przez leki, jakie zażyła po obudzeniu.
Przed akademikiem panowała wrzawa – ktoś,
lub coś, rozdarł i zbezcześcił obraz pierwszego dyrektora szkoły – Alabastra Foux’a.
Obraz był przekreślony po przekątnych i ociekał wodą. Pierwsze podejrzenia
padły na Snow’a i jego ognistego kolegę, Fire’a.
- Po raz enty powtarzam: to nie my! – Snow siedział
przed biurkiem obecnego dyrektora placówki i próbował nieskutecznie oczyścić
się z zarzutów.
- Wszyscy twierdzą, że widzieli was jakiś
czas przed zdarzeniem – fuknął dyrektor, mierząc wzrokiem obu chłopaków.
- Ależ panie dyrektorze – zaczął Fire – wie
pan, jaka jest młodzież w tym wieku. Zmyślają ile popadnie, tylko żeby nie być
oskarżonym, a kiedy już nimi są, próbują zwalić winę na innych. Jak pan
zauważył, Snow nie zwala „swojej” winy na kogoś innego. No bo na kogo?
- Może na pana. – Dyrektor podniósł jedną
brew znad czarnych okularów przeciwsłonecznych.
- Na
mnie? – zdziwił się ognistowłosy. – Rozumiem, jakby to chciał zrobić Ren czy
jakiś inny uczeń. Ale Snow? Pan chyba, za przeproszeniem, oszalał. Jesteśmy
niewinni. Faktycznie, byliśmy w holu, ale zaraz po tym poszliśmy do swoich
pokoi. Niech pan znajdzie sobie inną ofiarę.
- Dobra, koniec. Wynocha – warknął dyrektor,
podnosząc się z miejsca.
Przyjaciele wstali z niewygodnych krzeseł i
ruszyli do wyjścia, pomrukując obelgi na temat „Dyra”. Zeszli na dół i
obskoczyli ich wszyscy uczniowie, pytając o wymiar kary. Odpowiadali szybko i opryskliwie
do niektórych osób, po czym niemalże zaczęli biec w kierunku schodów na górę.
- Ja pieprzę… - westchnął diamentowo włosy,
padając na swoje łóżko w pokoju.
- Prawie się wydało. Ren niedawno…
- … wrócił? Hahah! W końcu któryś z was to
zauważył. – Ren wyszedł z łazienki, wycierając głowę ręcznikiem.
- I jak było u piguły? – zapytali jednocześnie,
oczekując tylko jednej odpowiedzi.
- Jak miałoby być? Ona już jest moja.
Poszło łatwiej niż myślałem – zaśmiał się, poprawiając ręcznik na biodrach.
- Zostawiłeś coś po sobie?
- Pytacie, jakbyście mnie nie znali –
zirytował się czarnowłosy. – Jeszcze pielęgniara mnie wyrzuciła za drzwi z jakimś
typem.
- Kim dokładniej?
- Jakimś Kreskim… Nie, to był Krevsky. Wyglądał
podejrzanie…
- To nie wiesz, przez kogo twoja kruszyna
leży u piguły i daje się ogłupiać lekami? – Snow podniósł się na łokciach. –
Ten sukinsyn to ostra sztuka, wampir. Podobno krewny samego Draca.
- Gdyby serio tak było, dawno spaliłby się
na słońcu. – Fire spojrzał na Śnieżca i prychnął. – Drac wychodził tylko w nocy
na łowy i nie fatygował się z dziewczynami w gierki słowne.
- Dobra, skończcie. Łeb mi przez was pęka. –
Ren wyciągnął ze swojej komody szarą koszulkę i czarne spodnie od piżamy i
ubrał się w nie, po czym położył się na łóżku.
Żywiołaki porzuciły rozmowę i zajęły się
swoimi sprawami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz