Playlista




sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział VIII

    Po tymczasowej sypialni Daevy rozlały się pierwsze promienie porannego słońca, rozświetlając wnętrze kolorem biało-złotym. Na parapecie zasiadło kilka jaskółek, przyjaźnie poćwierkując.
    - Daevo, pora na śnia… - Pielęgniarka, która właśnie wchodziła do pokoju, z krzykiem upuściła metalową tacę ze szklanką wody i tabletkami. Szkło rozbiło się na drobne kawałeczki, wlatując w najróżniejsze zakamarki pomieszczenia.
    - Niech się pani uspokoi i nie krzyczy z rana. Niecałą godzinę temu zasnęła – sapnął cicho Ren, wychodząc spod kołdry brązowowłosej, która spała w najlepsze. – Nie nauczyli pani, że przy śpiącej osobie należy zachować spokój? – zirytował się czarnooki, zakładając koszulkę i buty.
    - A pana nie nauczyli, że nie wolno używać czarów na kobietach?
    Ren i pielęgniarka odwrócili się w kierunku drzwi, w których stał wysoki chłopak o czerwonych oczach i kruczoczarnych włosach. Skóra chłopaka wręcz oślepiała swoim białym odcieniem. Wszedł powoli do pokoju i podszedł do łóżka dziewczyny.
    - A kim ty niby jesteś? – sarknął Ren.
    - Ja? Jeszcze się bezczelnie pytasz? – Nowoprzybyły zaśmiał się.
    - Panie Krevsky, proszę stąd natychmiast wyjść i nie zbliżać się do pacjentki! – warknęła pielęgniarka.
    - Spokojnie, proszę pani. Tak się akurat składa, że to, co jej zabrałem, starcza mi do dziś dnia. I nie, nie odejdę, dopóki ON – wskazał na Rena – stąd nie wyjdzie. Popycham się do odpowiedzialności za tą dziewczynę i nie pozwolę jej więcej skrzywdzić.
    Po tych słowach wszyscy zamilkli, nawet jaskółki na parapecie. Jedyne, co było słyszalne, to spokojny oddech śpiącej Daevy i tykanie wskazówek zegara przy drzwiach na zaplecze pielęgniarki. Z chwili na chwilę napięcie było coraz bardziej nie do zniesienia; pielęgniarka powoli ruszyła po miotłę w celu uprzątnięcia potłuczonego szkła z podłogi. Ren i Tyler patrzyli na siebie tak zajadle, że najbardziej jadowite węże mogłyby się schować.
    - Mmmh… Moja głowa… - Dało się usłyszeć ciche skomlenie Daevy, która położyła dłonie na głowie. Pielęgniarka oparła miotłę o ścianę i poszła po nową szklankę z wodą i tabletki, które co rano dawała dziewczynie.
    Kobieta wróciła do pokoju, postawiła szklankę i leki na szafce i pomogła podnieść się Daevie do siadu, po czym dała jej kapsułki i wodę. Brązowowłosa po zażyciu dawki leków spojrzała półprzytomnie na Rena i odwróconego do niej plecami Tylera.
    - Jak się czujesz? – Ren pierwszy zerwał jadowite spojrzenie i przeniósł je na dziewczynę.
    - Wszystko mnie boli, ale da się przeżyć – mruknęła, masując prawą skroń dłonią.
    - Na pewno? Może potrzebujesz czegoś lepszego niż leki? – Wampir odwrócił się twarzą do niej.
    - T-to… T-ty… - W oczach niebieskookiej zagościł strach i paraliż na widok swojego dawnego oprawcy.
    - Tym razem to ON jest ten zły – ponownie wskazał na Rena – a ja ten dobry. Nie dopuszczę więcej, żeby spotkało cię coś złego.
    - Nie wierzę ci – syknęła, przechylając się do przodu.
    - Lepiej uwierz. – Czerwonooki uśmiechnął się troskliwie i zniżył się do jej poziomu. Wybacz za tamto…
    Daeva kiwnęła głową.
    - No, już starczy odwiedzin, panie Krevsky. A pan, panie Renie, wyjdzie stąd w podskokach. – Pielęgniarka zmiażdżyła obu chłopaków wzrokiem, a oni ruszyli do wyjścia, uprzednio żegnając się ze znajomą. – Dasz radę wstać? – zapytała, kiedy drzwi zamknęły się za nimi.
    - Chyba tak. – Spuściła nogi z łóżka i powoli wstała, opierając się o ramię pielęgniarki. Zrobiła kilka wolnych kroków i lekko kiwnęła, że może iść. Poszła do łazienki i ściągnęła z siebie dużą koszulkę, kiedy opiekunka wyszła z pomieszczenia, dając jej czas na umycie się. Weszła powoli pod prysznic, włączyła letnią wodę i, cicho sycząc, schyliła się po żel, który przyniósł jej Asmoede z jej pokoju. Zaczęła się delikatnie myć, kiedy poczuła coś zimnego na nodze. Odruchowo dotknęła substancji i spojrzała na palce. Biała, gęsta, gładka substancja zalegała na jej palcach i powoli spływała po nogach. Nie chciała wiedzieć, co to takiego – nie za bardzo myślała przez leki, jakie zażyła po obudzeniu.


    Przed akademikiem panowała wrzawa – ktoś, lub coś, rozdarł i zbezcześcił obraz pierwszego dyrektora szkoły – Alabastra Foux’a. Obraz był przekreślony po przekątnych i ociekał wodą. Pierwsze podejrzenia padły na Snow’a i jego ognistego kolegę, Fire’a.
    - Po raz enty powtarzam: to nie my! – Snow siedział przed biurkiem obecnego dyrektora placówki i próbował nieskutecznie oczyścić się z zarzutów.
    - Wszyscy twierdzą, że widzieli was jakiś czas przed zdarzeniem – fuknął dyrektor, mierząc wzrokiem obu chłopaków.
    - Ależ panie dyrektorze – zaczął Fire – wie pan, jaka jest młodzież w tym wieku. Zmyślają ile popadnie, tylko żeby nie być oskarżonym, a kiedy już nimi są, próbują zwalić winę na innych. Jak pan zauważył, Snow nie zwala „swojej” winy na kogoś innego. No bo na kogo?
    - Może na pana. – Dyrektor podniósł jedną brew znad czarnych okularów przeciwsłonecznych.
    - Na mnie? – zdziwił się ognistowłosy. – Rozumiem, jakby to chciał zrobić Ren czy jakiś inny uczeń. Ale Snow? Pan chyba, za przeproszeniem, oszalał. Jesteśmy niewinni. Faktycznie, byliśmy w holu, ale zaraz po tym poszliśmy do swoich pokoi. Niech pan znajdzie sobie inną ofiarę.
    - Dobra, koniec. Wynocha – warknął dyrektor, podnosząc się z miejsca.
    Przyjaciele wstali z niewygodnych krzeseł i ruszyli do wyjścia, pomrukując obelgi na temat „Dyra”. Zeszli na dół i obskoczyli ich wszyscy uczniowie, pytając o wymiar kary. Odpowiadali szybko i opryskliwie do niektórych osób, po czym niemalże zaczęli biec w kierunku schodów na górę.
    - Ja pieprzę… - westchnął diamentowo włosy, padając na swoje łóżko w pokoju.
    - Prawie się wydało. Ren niedawno…
    - … wrócił? Hahah! W końcu któryś z was to zauważył. – Ren wyszedł z łazienki, wycierając głowę ręcznikiem.
    - I jak było u piguły? – zapytali jednocześnie, oczekując tylko jednej odpowiedzi.
    - Jak miałoby być? Ona już jest moja. Poszło łatwiej niż myślałem – zaśmiał się, poprawiając ręcznik na biodrach.
    - Zostawiłeś coś po sobie?
    - Pytacie, jakbyście mnie nie znali – zirytował się czarnowłosy. – Jeszcze pielęgniara mnie wyrzuciła za drzwi z jakimś typem.
    - Kim dokładniej?
    - Jakimś Kreskim… Nie, to był Krevsky. Wyglądał podejrzanie…
    - To nie wiesz, przez kogo twoja kruszyna leży u piguły i daje się ogłupiać lekami? – Snow podniósł się na łokciach. – Ten sukinsyn to ostra sztuka, wampir. Podobno krewny samego Draca.
    - Gdyby serio tak było, dawno spaliłby się na słońcu. – Fire spojrzał na Śnieżca i prychnął. – Drac wychodził tylko w nocy na łowy i nie fatygował się z dziewczynami w gierki słowne.
    - Dobra, skończcie. Łeb mi przez was pęka. – Ren wyciągnął ze swojej komody szarą koszulkę i czarne spodnie od piżamy i ubrał się w nie, po czym położył się na łóżku.

    Żywiołaki porzuciły rozmowę i zajęły się swoimi sprawami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz